To miał być tylko film. Zostawił jednak ślady na psychice na całe życie
Minęło 45 lat, a ten film wciąż nie daje spać spokojnie. "Lśnienie" Stanleya Kubricka to nie tylko klasyk gatunku, ale też dzieło, które wciąż analizują filmoznawcy, fani i psychologowie. Co sprawia, że ten horror się nie starzeje?
Minęło już 45 lat od premiery jednego z najbardziej kultowych filmów w historii kina grozy. "Lśnienie" Stanleya Kubricka, luźna adaptacja powieści Stephena Kinga, nieustannie powraca w analizach filmoznawców, budzi kontrowersje i fascynuje kolejne pokolenia widzów. Choć film zadebiutował w kinach w 1980 roku, do dziś uważany jest za dzieło ponadczasowe, które mimo upływu lat nie zestarzało się ani wizualnie, ani emocjonalnie. Jak to możliwe?
To, co czyni "Lśnienie" tak niepokojącym, to m.in. znakomita gra Jacka Nicholsona, który stworzył jedną z najbardziej ikonicznych ról w historii horroru. Wcielając się w Jacka Torrance'a, pisarza powoli popadającego w obłęd, aktor wykorzystywał subtelne mikrospojrzenia i ruchy twarzy, które często kierował bezpośrednio do kamery. Zabieg ten sprawiał, że widz czuł się niemal uczestnikiem wydarzeń, a nie tylko biernym obserwatorem. Efekt? Pogłębiający się dyskomfort i klaustrofobia, które idealnie wpisywały się w atmosferę narastającego szaleństwa.
Kubrick był reżyserem, który nie uznawał kompromisów. Kręcąc film zgodnie z chronologią scenariusza, co jest rzadkością w Hollywood, dbał o to, by aktorzy autentycznie przeżywali emocje swoich bohaterów. Każde ujęcie było powtarzane dziesiątki, a czasem nawet setki razy, dopóki nie osiągnięto pożądanego efektu. Ta metoda przyniosła niezwykłą intensywność ekranowym wydarzeniom, ale miała też swoją cenę.
Choć dziś „Lśnienie” uchodzi za arcydzieło, na planie nie brakowało napięć. Shelley Duvall, odtwórczyni roli Wendy Torrance, zapłaciła wysoką cenę za udział w produkcji. Kubrick - obsesyjnie dążąc do perfekcji - często izolował aktorkę, wymagał od niej emocjonalnego wyczerpania i instruował ekipę, by nie okazywała jej wsparcia. Scena na schodach trafiła do Księgi Rekordów Guinnessa jako najczęściej powtarzana scena dialogowa w historii kina.
Duvall przyznała po latach, że praca na planie była emocjonalnie wyniszczająca, a jej zdrowie psychiczne znacznie ucierpiało. Dopiero po zakończeniu zdjęć zrozumiała, jak ogromny wpływ miała ta rola na jej życie, zarówno zawodowe, jak i osobiste. Mimo to uznała "Lśnienie" za jedno z najważniejszych doświadczeń artystycznych w swojej karierze.
Wielu widzów nie zdaje sobie sprawy, że za jedną z najmocniejszych warstw filmu, dźwięk, odpowiadał polski kompozytor. Krzysztof Penderecki, bo o nim mowa, dostarczył utwory, które do dziś uważane są za jedne z najbardziej niepokojących i przejmujących w historii kina. To właśnie jego awangardowa muzyka - pełna dysonansów, zgrzytów i narastającego napięcia - buduje nastrój grozy jeszcze zanim na ekranie pojawią się pierwsze dramatyczne sceny.
Choć Stephen King do dziś krytykuje filmową wersję swojej powieści, "Lśnienie" zyskało miano klasyki i pozostaje przedmiotem nieustannych interpretacji. Fani kina analizują symbolikę, doszukują się ukrytych znaczeń, a niektórzy tworzą nawet teorie spiskowe dotyczące przesłania filmu. Od pracy kamery po scenografię - każdy element został zaprojektowany z chirurgiczną precyzją, a efekt końcowy nadal budzi respekt.
Co ciekawe, film był początkiem i końcem kariery młodego Danny’ego Lloyda, który w wieku zaledwie sześciu lat wcielił się w syna głównych bohaterów. Choć chłopiec nie miał świadomości, że gra w horrorze (chroniono go przed przerażającymi scenami), po latach wspomina plan z sentymentem. Dziś jest nauczycielem biologii i wiedzie spokojne życie z dala od show-biznesu.