- Kocham kino i zawsze lubiłam oglądać filmy. Wydaje się, że w dzisiejszych czasach dokument nie jest najbardziej atrakcyjną formą. (...) Ale dużo osób zwraca się ku temu, jest tęsknota za powrotem do korzeni, do normalności, do takiego zwykłego życia. Ludzie chcą znaleźć odzwierciedlenie swoich problemów i rozterek w historiach bohaterów filmów dokumentalnych - mówi w rozmowie z Interią Iga Lis, autorka filmu "Bałtyk", który otworzył 65. Krakowski Festiwal Filmowy. - Jeśli naprawdę kochasz to, co robisz i wkładasz w to 100 procent swojego serca, ludzie to poczują. (...) Na pewno moja przygoda z dokumentem się nie kończy - dodaje młoda reżyserka.
Iga Lis przebojem wkracza do polskiego kina. Ma dopiero 24 lata, a jej dokument "Bałtyk" został wybrany na film otwarcia, trwającego do 1 czerwca, 65. Krakowskiego Festiwalu Filmowego. To wielkie wyróżnienie dla tak młodej osoby. Jest autorką krótkiego metrażu "Za moich czasów", wyreżyserowała teledysk do utworu "Gelato" Taco Hemingwaya, a "Bałtyk" jest jej dokumentalnym debiutem. To prosta, ale poruszająca i pełna wrażliwości historia o pani Mieci, jej rodzinie i pracownikach wędzarni ryb w Łebie - dumy nadmorskiej społeczności.
- Jestem wypełniona maksymalną wdzięcznością za to, że mogłam pokazać tu swój film, że tyle osób zechciało go zobaczyć i że tyle miłych słów usłyszałam. (...) To historia o pracy, historia o poświęceniu, historia o cenie, jaką płaci się za takie życie. (...) Myślę, że ten film opowiada też o ostatnich bastionach autentyczności. I widać, że ludzie tego bardzo szukają - mówi Iga Lis w rozmowie z Anną Kempys. - Dokument jest tym, co pokochałam i na pewno "Bałtyk" nie jest moją ostatnią przygodą z tą formą. Myślę, że przyjdzie kiedyś czas na fabułę, teraz chcę się po prostu uczyć i jestem otwarta na różne doświadczenia - dodaje.
Kiedy słyszysz słowo Bałtyk, co czujesz?
Iga Lis: - To słowo, które budzi we mnie przede wszystkim dużo emocji - sentyment, nostalgię, wspomnienia. Zarówno z dzieciństwa, jak i obecnych wakacji, kiedy jeżdżę do Sasina, Lubiatowa, w okolice Słajszewa. I oczywiście ważne są trzy ostatnie lata, które spędziłam w Łebie.
Często idealizujemy miejsca naszego dzieciństwa. Ja całe spędziłam akurat w Łebie, ale od wielu lat tam nie byłam. Te miejscowości bardzo się zmieniają, tracą tę magię, którą mamy w pamięci.
- W dzieciństwie wakacje spędzałam w Orzechowie. To taka mała, przepiękna miejscowość niedaleko Ustki. Jeździłam tam z moimi dziadkami do ośrodka wypoczynkowego. Wróciłam w to miejsce, kiedy robiłam dokumentację do filmu. Chciałam zobaczyć, jak teraz wygląda. I wygląda kompletnie inaczej - były drewniane domki letniskowe, jest bardziej współczesny apartamentowiec. Faktycznie takie miejsca się zmieniają. Ale myślę, że ten film opowiada też o ostatnich bastionach autentyczności. I widać, że ludzie tego bardzo szukają. A ta autentyczność jest prawdziwym sercem takich miejsc i w tym przypadku to wędzarnia u Mieci, która jest tam od ponad 40 lat. Nie można też zapominać, że choć tkanka miejska w Łebie bardzo się zmieniła, to wokół mamy Słowiński Park Narodowy, który jest pod ochroną i on pozostaje taki sam.
Opowiedz, jak znalazłaś panią Miecię?
- Szukałam bohatera lub bohaterki. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, czy to będzie człowiek, bo pomyślałam, że morze też może być tematem. Wiedziałam, że interesuje mnie Bałtyk, że chciałabym eksplorować ten temat.
Czyli to musiało być nad morzem.
- Tak, od początku wiedziałam, że to musi być Bałtyk, mówiłam o tym filmie "Bałtyk" i ten tytuł już pozostał. A potem znalazłam się w Łebie. Miałam już stamtąd wyjeżdżać, ale poszłam na spacer z moją przyjaciółką. Było wcześniej rano, sobota, prawie nikogo nie było. Skręciłyśmy w jakąś boczną uliczkę i nagle zobaczyłyśmy kolosalną kolejkę ludzi do jakiejś blaszanej budki. Podeszłyśmy tam i zobaczyłam kobietę z blond czupryną, z papierosem w ręku, która coś wykrzykuje do turystów i do pracowników. Nie wiedziałam, o co tu chodzi, ale zadziałał jakiś instynkt. Weszłam tam i powiedziałam, że mam na imię Iga i chciałabym o niej zrobić film, a ona powiedziała OK i następnego dnia przyjechał operator. Natomiast parę dni temu podczas Q&A dowiedziałam się, że z perspektywy Mieci wyglądało to trochę inaczej. Powiedziała, że zobaczyła dwie przerażone studentki, które potrzebowały pomocy i ona postanowiła nam po prostu pomóc. Miecia od razu nas zaakceptowała. Oczywiście inną rzeczą jest zaakceptowanie naszej obecności, a zupełnie inną relacja, która się pomiędzy nami wytworzyła przez te lata.
Towarzyszysz bohaterom, obserwujesz ich, słuchasz. W twoim filmie nie ma żadnej pogoni za sensacją, na pierwszym miejscu jest człowiek, a twoja ekipa bardzo wrażliwie i z szacunkiem do tego podeszła. Jak udało wam się nawiązać taką bliską więź?
- Bardzo dziękuję, to jest dla mnie niezwykle ważne. Cały czas razem z ekipą myślałam o tym, jak to zrobić, żeby widz poczuł, że my naprawdę lubimy naszych bohaterów. Myślę, że pierwsza rzecz to był instynkt i cicha, niepisana umowa, że tu nie będzie taniej sensacji, ale film o ludziach, ich codzienności, rozterkach, marzeniach, miłości. Chcieliśmy pokazać, jak wygląda prawdziwe życie naszych bohaterów i żeby to było spójne z rzeczywistością. Na pewno ważne było wyczuwanie granic. Nie chcieliśmy doprowadzić do sytuacji, w której nasza obecność w jakikolwiek sposób by ich frustrowała, ale jednak pamiętaliśmy, że to jest nasza praca, że to jest dokument i pokazujemy prawdziwe życie. Dla mnie najważniejszy był szacunek dla moich bohaterów.
- Najbardziej stresującym momentem było pokazanie filmu Mieci. To był sprawdzian, czy mi się udało. Przyjechaliśmy do Mieci i do jej rodziny w lutym, żeby pokazać jej surową wersję filmu. Od razu jej się spodobał. Powiedziała, że widać w tym szacunek do ich pracy i to jest najważniejsze. I bardzo, bardzo, bardzo mnie to cieszy.
A czy były takie sceny, które nie weszły do filmu, bo pomyślałaś, że to byłoby za dużo, że to idzie za daleko, że może akurat w takiej sytuacji pani Miecia nie chciałaby siebie zobaczyć na ekranie?
- Tak, bo oczywiście myślałam o Mieci, ale myślałam też o tym, że to jest dokument i nie możemy siebie cenzurować. Pokazaliśmy rzeczy, które mogą być niewygodne - takie też jest nasze zadanie. Wybór scen i rezygnacja z niektórych wynikał również z tego, że musieliśmy zdecydować, które tematy wchodzą do filmu, a które nie. Musieliśmy podjąć decyzję, co jest dla nas najważniejsze.
I co było dla ciebie najważniejsze?
- Najważniejsza była dla mnie historia miłosna, która pojawia się w tym filmie, historia o pracy, historia o poświęceniu, historia o cenie, jaką płaci się za takie życie. Ważny dla mnie był też element międzypokoleniowy.
Bohaterką filmu "Bałtyk" jest kobieta już w zaawansowanym wieku, z kolei w krótkim metrażu "Za moich czasów" opowiadasz o relacjach wnuczek z babciami. Te historie mówią też trochę o przemijaniu, o tym, czego możemy się nauczyć w takich właśnie relacjach międzypokoleniowych. Młodzi ludzie często kręcą swoje pierwsze filmy o sprawach rówieśniczych, a ty przeskakujesz o dwa pokolenia dalej i idziesz trochę pod prąd. Skąd się to wzięło?
- Nie wiem, dlaczego tak jest. Mam bardzo bliską relację z babcią, która przyjechała na premierę "Bałtyku" i była bohaterką mojego pierwszego filmu krótkometrażowego. To jest niesamowita więź, bo tak naprawdę bardzo dużo rzeczy nas dzieli - inne spojrzenie na świat, inne wartości, dorastanie w kompletnie innych czasach, ale mimo wszystko jest jakieś takie ciche zrozumienie. Nie wiem, dlaczego to jest temat, do którego mnie ciągnie i nie wiem, dlaczego do tej pory moimi bohaterkami są starsze kobiety. Myślę, że na pewno jest w tym jakaś chęć nauki, poznania doświadczeń i spraw życiowych kobiet, które to życie już przeżyły. To jest dla mnie bardzo wzbogacające.
Wspominałaś, że robiłaś ten film przez trzy lata. Jesteś bardzo młodą osobą, a trzy lata w tym wieku to dużo. Jak bardzo przez ten czas zmieniły się twoje wyobrażenia o filmie? Można powiedzieć, że dojrzewałaś razem z tą produkcją?
- Absolutnie tak. Nie miałam żadnego doświadczenia dokumentalnego. To była moja szkoła i bardzo dużo się nauczyłam. Po drodze miałam mentorów i opiekunów, nie tylko moją ekipę, operatora i montażystów, którzy są absolwentami łódzkiej szkoły filmowej. Ważny dla mnie był również mój opiekun artystyczny i teraz chyba mogę powiedzieć kolega, Maciek Cuske - wspaniały reżyser, który bardzo mi pomagał i był dla mnie kolosalnym wsparciem w tym całym procesie.
- Miałam gotowy scenariusz ramowy, obserwowałam ten świat i ludzi, których tam poznałam. Napisałam, jak to wszystko mogłoby wyglądać. Niektóre rzeczy się sprawdziły, a inne nie. Dla mnie ważne było, żeby nie zamykać się w założeniach - to jest dokument, a ja podążam za prawdziwym życiem. Scenariusz pisał się na moich oczach. Nauczyło mnie to olbrzymiej cierpliwości i zaufania do swojego instynktu.
W "Bałtyku" dużo jest autentyczności i prostoty. Czy dokument jest dla ciebie jakimś antidotum na tik-tokową, instagramową rzeczywistość, w której dzisiaj trudno się odnaleźć i wsłuchać w drugiego człowieka? Mam takie wrażenie, że jest w tobie jakaś nostalgia, nawet melancholia. To nie są typowe cechy ludzi w twoim wieku.
- Ludzie często mi to mówią. Trudno diagnozować samą siebie. Ja po prostu kocham kino i zawsze lubiłam oglądać filmy. Wydaje się, że w dzisiejszych czasach dokument nie jest najbardziej atrakcyjną formą. To długie filmy, które robi się przez długi czas. Tam nie ma sensacji, jest proza życia, codzienność. Ale wydaje mi się i widać to po rosnących frekwencjach na festiwalach filmowych, że dużo osób zwraca się ku temu, jest jakieś zapotrzebowanie, tęsknota za powrotem do korzeni, do normalności, do takiego zwykłego życia. Ludzie chcą znaleźć odzwierciedlenie swoich problemów i rozterek w historiach bohaterów filmów dokumentalnych.
Skończyłaś historię i stosunki międzynarodowe na uczelni w Londynie. Kiedy pomyślałaś, że chcesz robić filmy?
- Moje studia nie są wcale tak dalekie od tego, o czym mówię w filmach - po prostu kamera okazała się dla mnie najlepszym narzędziem do komentowania rzeczywistości. Będąc na studiach poznałam dużo osób, które są związane z filmem - operatorów, reżyserów i będąc w ich towarzystwie nabrałam śmiałości. Zrozumiałam, że chciałabym spróbować. Wydawało mi się to bardzo ciekawe, a zawsze ciągnęło mnie do tej formy wideo. Zrobiłam z moją przyjaciółką film "21", który nigdy nie ujrzał światła dziennego, ale dał mi moją pierwszą styczność z taką pracą - pierwszy raz tak naprawdę stałam za kamerą, mając przed sobą prawdziwego człowieka. Bardzo mi się to spodobało i poczułam w tym jakąś wielką odpowiedzialność, ale też ekscytację w pokazywaniu rzeczywistości przez perspektywę innej osoby. Stwierdziłam, że chciałabym się w tym sprawdzić. Zrobiłam też kampanie frekwencyjne - najpierw "Olśnienie" i potem "Przebudzenie". Narodził się pomysł na "Bałtyk", kilka osób po drodze mi zaufało i dzięki temu mogłam zrealizować ten film.
A kiedy już stanęłaś po drugiej stronie kamery i zobaczyłaś ten świat, w który chcesz wejść, nie myślałaś, żeby pójść do szkoły filmowej?
- Myślę o tym, absolutnie tego nie wykluczam. Mam natomiast ogromne szczęście, że od kilku lat mam możliwość pracy na planach filmowych przy różnych przedsięwzięciach i dzięki temu mogę bardzo dużo uczyć się od ludzi, którzy się na tym znają. Przy okazji "Bałtyku" trafiłam też do programu Pierwszy Dokument Studia Munka, a to umożliwia pracę z mentorami. Dwa lata temu, będąc na Krakowskim Festiwalu Filmowym, znalazłam się na DocLabie, czyli w programie dla dokumentalistów i na KFF Industry, gdzie pracuje się z tutorami, mentorami, osobami z zagranicy, z filmowcami. Dużo mi to dało. Na ten moment chcę po prostu czerpać z tego doświadczenia, które mam z planów filmowych. Chcę chłonąć wiedzę ze wszystkich stron.
Czy myślisz o jakichś innych formach filmowych? Zrobiłaś teledysk do utworu "Gelato" i to chyba był pierwszy klip, który wyreżyserowałaś.
- Tak, to był pierwszy teledysk, który zrobiłam, ale nie pierwsza, krótsza forma. Interesują mnie różne rzeczy, również te bardziej eksperymentalne. Chciałabym kiedyś sprawdzić się też w formie fabularnej. Aczkolwiek uważam, że do fabuły, szczególnie pełnometrażowej, trzeba dojrzeć i mieć bardzo duże doświadczenie. Na ten moment dokument jest tym, co pokochałam i na pewno "Bałtyk" nie jest moją ostatnią przygodą z tą formą. Myślę, że przyjdzie kiedyś czas na fabułę, teraz chcę się po prostu uczyć i jestem otwarta na różne doświadczenia.
A czy są takie filmy, które pozostały z tobą na dłużej? Jakie kino lubisz?
- Uwielbiam takie pytania! Może opowiem o ostatnich filmach, które we mnie pozostały. Jestem olbrzymią fanką Magnusa von Horna i "Dziewczyna z igłą" jest dla mnie arcydziełem. Widziałam ten film już trzy razy, choć to ciężkie kino. Po pierwszym obejrzeniu, na festiwalu Camerimage, śnił mi się przez trzy dni. Nie mogłam przestać o nim myśleć. To dla mnie niesamowite, że można zrobić film, który tak rezonuje i zostaje z widzem. Poza tym wizualnie to jest niezwykłe. Michał Dymek jest wielowymiarowym operatorem. Nie wiem, jak to możliwe, żeby w jednym roku zrobić tak kompletnie różne filmy, jak "Prawdziwy ból" i "Dziewczyna z igłą". To arcyutalentowani twórcy!
- Jeżeli chodzi o dokumenty, uwielbiam filmy Hanny Polak, Maćka Cuske - "Wieloryb z Lorino" jest wspaniały. Z fabularnych bardzo lubię filmy Claire Denis. Jestem też fanką kina Małgosi Szumowskiej. Lubię Łukasza Kowalskiego, który był dla mnie dużym wsparciem - "Lombard" to wspaniały film. W ogóle jestem wielką fanką polskiego kina i polskiego dokumentu. Niedawno obejrzałam "Listy z Wilczej" Arjuna Talwara - śmiałam się i płakałam. Wcześniej takie wrażenie zrobiło na mnie "Pianoforte" Kuby Piątka. Polskie kino górą!
Jak ważna jest dla ciebie muzyka w tym filmie? Jej autorem jest Bartek Kruczyński - opowiedz, jak wyglądała wasza współpraca. I od razu kolejne pytanie - podobno na końcu filmu miała być piosenka Anny German "Wieje wiatr", ale jej nie ma. Co się stało?
- Okazało się, że są duże ograniczenia licencyjne i się nie udało. Może po tym wywiadzie ktoś pomoże mi znaleźć tę piękną piosenkę, bo zawsze można ją dodać do napisów końcowych - ja się nie poddaję!
- Bartek był kluczową postacią jeśli chodzi o muzykę, ale był to długi proces. Znałam jego twórczość, mamy w domu jego winyle. Jest bardzo wszechstronnym twórcą, robi muzykę elektroniczną, ale czerpie też z archiwalnych nagrań. Jest wspaniałym, czułym artystą. Pracowaliśmy już drugi raz, bo zrobił muzykę do mojego filmu krótkometrażowego. Wspólnie musieliśmy jednak dojrzeć do tego, jak ta muzyka ma brzmieć w filmie. Na początku mieliśmy plan, żeby była bardziej elektroniczna, kontrastowała z tym światem w Łebie, reprezentowała to, czego my słuchamy w naszym życiu. Stwierdziliśmy jednak, że tak naprawdę chcemy muzyki, która jest bliżej tego świata i bliżej bohaterów. Dużo czerpaliśmy z archiwalnych rzeczy. Bartek zagłębiał się w archiwalne biblioteki polskich nagrań i wykonał tę robotę po mistrzowsku.
"Bałtyk" był filmem otwarcia 65. Krakowskiego Festiwalu Filmowego. To duże wyróżnienie dla osoby, która debiutuje. Jak się czułaś, kiedy w kinie Kijów stałaś przed tą widownią - myślę, że było tam ponad 800 osób.
- Chyba dopiero dzisiaj to do mnie dotarło. Jestem strasznie szczęśliwa. Byłam zestresowana i te emocje dopiero opadają. Jestem wypełniona maksymalną wdzięcznością za to, że mogłam pokazać tu swój film, że tyle osób zechciało go zobaczyć i że tyle miłych słów usłyszałam.
Po pokazie były owacje na stojąco, padło pewnie wiele ciepłych słów. Jakiś feedback od widzów już był?
- Był.
To opowiadaj.
- Usłyszałam bardzo miłe rzeczy. Oczywiście trudno mi mówić za wszystkich, ale dużo osób ceni w tym filmie to, że pokazuje właśnie codzienność. To, jak ważne są proste interakcje, proste rozmowy i relacje, które mamy w życiu. Ludzie widzą też siebie w historii Mieci. Dla mnie najważniejsze w tym wszystkim jest to, że mogłam dzielić ten wieczór z bohaterami filmu, bo w Krakowie była cała ekipa. To był dla wszystkich szalenie ważny i wzruszający dzień. I myślę, że mogę też mówić za Miecię - jesteśmy bardzo szczęśliwe i zadowolone z tego, jak to wszystko wyszło.
Co dalej?
- Teraz jest gorący moment, zaczyna się festiwalowe tournée. Mamy też specjalny pokaz "Bałtyku" w Łebie, na co się bardzo cieszę. Żyję promocją tego filmu. Na pewno po tym wszystkim będę chciała sobie dać chwilę, żeby zregenerować siły, żeby móc wejść w kolejną historię. Na pewno moja przygoda z dokumentem się nie kończy.
Czy film trafi do kin, czy będzie tylko w obiegu festiwalowym?
- Produkcja prowadzi rozmowy na temat dystrybucji kinowej, ale to jeszcze nie jest potwierdzone. Myślę, że na dniach już wszystko będzie wiadomo.
Większość osób pewnie wie, kim są twoi rodzice. Rozumiem, że nie chcesz o tym mówić. Boisz się stygmatyzowania, że ludzie będą cię oceniać za to kim jesteś, a nie za to co zrobiłaś?
- Pewnie, są takie myśli. Kłamałabym, gdybym powiedziała, że jest inaczej, ale naprawdę staram się robić wszystko z wielką szczerością - przede wszystkim wobec siebie, robić to uczciwie i jak najlepiej potrafię. Wkładam w to co robię 100 procent swojego serca i liczę, że to znajdzie odzwierciedlenie w filmach. Właściwie to jedyne, co mogę zrobić.
Czego nauczyłaś się od Mieci?
- Bardzo wielu rzeczy! Przede wszystkim, że jeśli naprawdę kochasz to, co robisz i wkładasz w to 100 procent swojego serca, ludzie to poczują.
Czy Bałtyk to teraz dla ciebie stan umysłu?
- Dokładnie tak, o niczym innym nie myślę.
*****
Iga Lis jest reżyserką filmową, absolwentką historii i stosunków międzynarodowych na uczelni w Londynie, współtwórczynią projektów "Olśnienie" i "Przebudzenie", mających na celu aktywizację wyborczą młodych Polaków. Ma na swym koncie realizację teledysku do utworu "Gelato" Taco Hemingwaya, który zdobył uznanie na festiwalu NewFilmmakers w Los Angeles. Jest również autorką krótkiego metrażu "Za moich czasów" oraz dokumentu wyprodukowanego w Studiu Munka, "Bałtyk". Jest córką dziennikarzy Kingi Rusin i Tomasza Lisa.